Podchodzisz do mnie. Odpinasz od mojego ciała całą tą aparaturę i bierzesz mnie na ręce. Przytulam się do Ciebie mocno i czuję jak Twoje serce bije. Czuję jak z każdym jego kolejnym uderzeniem przez moje ciało przechodzi kolejny impuls ciepła. Czuję się o wiele lepiej niż przed odłączeniem sprzętu. Zaczynam martwić się, że nie żyję, ale Ty mówisz do mnie.
Więc słucham Cię,
i myślę
i twierdzę,
że chcę słuchać Cię nadal i wciąż
i tak najlepiej już do końca moich dni.
Chyba wiem, że nie zostało ich najwięcej, dlatego chcę mieć Ciebie jak najbliżej siebie. Dotykam Twojego policzka, i jesteś przy mnie, i czuję Twoją obecność i moja podświadomość prosi o więcej.
Wynosisz mnie ze szpitala, nikt na nas nie krzyczy, nikt nie patrzy, nikt nam tego nie zabrania, wokół nas nikogo nie ma. Jesteśmy MY . Ja , Ty i martwy, głuchy świat dookoła nas, i jeszcze tylko przyroda daje jakieś dyskretne oznaki świadomości, że czas się zmienia, ale jest ona tak cicha, że prawie niema.
Uczucie, że czas mija nas nie sięga. Niesiesz mnie, od dobrej godziny, jednak ani nie męczysz się, ani czas na Twoim zegarku się nie zmienia. Wskazówki stoją w miejscu, słońce nie zmienia swojego położenia na niebie. Zmieniają się tylko miejsca, które przemieszczasz trzymając moje o dziwo już nie tak bardzo obolałe ciało.
Czuję jak moje powieki stają się trochę cięższe, i cięższe. Czuję, że zasypiam.
Na mojej twarzy odznacza się delikatny dotyk Twojej dłoni. Otwieram oczy, a nad moją głową roznosi się piękne niebo, przysłaniane Twoją twarzą. Twoje źrenice wypełnione są szczęściem, świecą trochę, takim magicznym blaskiem, chyba dlatego, że jestem obok Ciebie, przynajmniej, mam taką nadzieję. Kąciki Twoich ust podnoszą się do góry. Staram się podnieść na rękach aby zobaczyć gdzie się znajduje, jednak Ty nie pozwalasz mi. Kładziesz na rozłożony koc delikatnie moje ramiona, momentalnie Twoje ciało leży już blisko mnie, a Twoja dłoń obejmuje moją.
Zaczynasz opowiadać mi, jak ciężko było w momentach kiedy moje życie wisiało na włosku, kiedy lekarze co trzy godziny krzyczeli ' Tracimy ją'
Kiedy Ty patrzyłeś na mnie, przez szpitalną szybę, a moje serce znów zaczynało bić, jakby Twoja obecność dawała mu siły do pracy.
Zbliżasz swoje usta do moich, i powolnie całujesz mnie. Są takie same jak zawsze, słodkie i czułe, chociaż trochę zniszczone. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie zastanawiam się nad tym, gdyż świadomość Twojej obecności, nie pozwala mi na rozpraszanie moich myśli.
Z piknikowego kosza wyjmujesz mój ulubiony sok, nalewasz do szklanki, i podajesz mi. Po czym wstajesz, a Twoja sylwetka zaczyna się rozmywać.
Krzyczę ' Nie odchodź'
Wołam ' Nie uciekaj, nie zostawiaj mnie proszę '
Ale Twoje ciało rozmazuje się, sylwetka ginie w szarościach lasu.
Z głębi drzew daje się słyszeć głośny krzyk
' mamy ją, wraca do nas, godzinna reanimacja zakończona sukcesem '
I chyba znów jestem na tej zimnej smutnej sali, a Ty zza szyby obserwujesz moją walkę .
Więc słucham Cię,
i myślę
i twierdzę,
że chcę słuchać Cię nadal i wciąż
i tak najlepiej już do końca moich dni.
Chyba wiem, że nie zostało ich najwięcej, dlatego chcę mieć Ciebie jak najbliżej siebie. Dotykam Twojego policzka, i jesteś przy mnie, i czuję Twoją obecność i moja podświadomość prosi o więcej.
Wynosisz mnie ze szpitala, nikt na nas nie krzyczy, nikt nie patrzy, nikt nam tego nie zabrania, wokół nas nikogo nie ma. Jesteśmy MY . Ja , Ty i martwy, głuchy świat dookoła nas, i jeszcze tylko przyroda daje jakieś dyskretne oznaki świadomości, że czas się zmienia, ale jest ona tak cicha, że prawie niema.
Uczucie, że czas mija nas nie sięga. Niesiesz mnie, od dobrej godziny, jednak ani nie męczysz się, ani czas na Twoim zegarku się nie zmienia. Wskazówki stoją w miejscu, słońce nie zmienia swojego położenia na niebie. Zmieniają się tylko miejsca, które przemieszczasz trzymając moje o dziwo już nie tak bardzo obolałe ciało.
Czuję jak moje powieki stają się trochę cięższe, i cięższe. Czuję, że zasypiam.
Na mojej twarzy odznacza się delikatny dotyk Twojej dłoni. Otwieram oczy, a nad moją głową roznosi się piękne niebo, przysłaniane Twoją twarzą. Twoje źrenice wypełnione są szczęściem, świecą trochę, takim magicznym blaskiem, chyba dlatego, że jestem obok Ciebie, przynajmniej, mam taką nadzieję. Kąciki Twoich ust podnoszą się do góry. Staram się podnieść na rękach aby zobaczyć gdzie się znajduje, jednak Ty nie pozwalasz mi. Kładziesz na rozłożony koc delikatnie moje ramiona, momentalnie Twoje ciało leży już blisko mnie, a Twoja dłoń obejmuje moją.
Zaczynasz opowiadać mi, jak ciężko było w momentach kiedy moje życie wisiało na włosku, kiedy lekarze co trzy godziny krzyczeli ' Tracimy ją'
Kiedy Ty patrzyłeś na mnie, przez szpitalną szybę, a moje serce znów zaczynało bić, jakby Twoja obecność dawała mu siły do pracy.
Zbliżasz swoje usta do moich, i powolnie całujesz mnie. Są takie same jak zawsze, słodkie i czułe, chociaż trochę zniszczone. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie zastanawiam się nad tym, gdyż świadomość Twojej obecności, nie pozwala mi na rozpraszanie moich myśli.
Z piknikowego kosza wyjmujesz mój ulubiony sok, nalewasz do szklanki, i podajesz mi. Po czym wstajesz, a Twoja sylwetka zaczyna się rozmywać.
Krzyczę ' Nie odchodź'
Wołam ' Nie uciekaj, nie zostawiaj mnie proszę '
Ale Twoje ciało rozmazuje się, sylwetka ginie w szarościach lasu.
Z głębi drzew daje się słyszeć głośny krzyk
' mamy ją, wraca do nas, godzinna reanimacja zakończona sukcesem '
I chyba znów jestem na tej zimnej smutnej sali, a Ty zza szyby obserwujesz moją walkę .
przepiękne, ale mam nadzieje, że na sam koniec ona nie umrze ;> tak jak to było w poprzednim opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńanonimku! jeszcze nie myślałam o zakończeniu, także wiesz, spokojnie :d
OdpowiedzUsuń